W 2010 roku kupiłem laptop. Piękny
Sony Vaio (VPCEB1M1E – można w guuglu grafice wyszukać obrazka...
chociaż może lepiej jak go tu wrzucę, o) z świeżym wtedy jeszcze
Windowsem 7. Ja mając pewne doświadczenia już z okienkami, nie
dałem im się gościć samotnie zbyt długo. Po miesiącu, lub dwóch
zasiadł obok niego również świeżo wtedy wydany Ubuntu 10.04 (w
planach był również wtedy nowy Debian 6 Squeeze, z którym miałem
problemy i nie chciałem akurat z nimi walczyć). A bo Windows może
paść, a nie mam jak odzyskać plików, a bo chcę się pobawić, a
bo nowy Ubuntu fajnie wygląda. Powodów było sporo. Głównym
powodem jest raczej fakt, że jestem sympatykiem linuksa, lubię
pingwiny, lubię klimat linuksa, lubiłem majsterkować. No i ok –
podzieliłem dysk, wszystko pięknie się zainstalowało. I tak wrota
piekieł otworzyłem na nowo...
Linux jest systemem Uniksopodobnym
stworzonym przez Linusa Torvaldsa na początku lat
dziewięćdziesiątych. System operacyjny zdobył szybko popularność
dzięki swojej otwartości, braku opłat i społeczności, która
cały czas rosła. Jak każdy wie, Linux jest systemem „open
source” - ma otwarty kod, do którego każdy może zajrzeć. Z
czasem różne firmy rozpoczęły dystrybucję takiego linuksa –
przykładowo Slackware Linux, Redhat Linux, Debian Linux, S.U.S.E
Linux i wiele innych, których prawdopodobnie nie wymieniłem.
Użytkownicy różnych systemów operacyjnych w latach 90 cały czas
próbowali obalić monopol Microsoftu i jego wielkiego sukcesu
komercyjnego – Windowsa 95 i 98. Użytkownicy naszego niezależnego
systemu chcieli pokazać wyższość argumentując ją tak: „Linux
jest stabilniejszy, nie zobaczysz Blue Screen of Death, jest szybki,
nic nie kosztuje, jest wolny (od wolności, nie od prędkości –
wtrącę do cytatu)”. W tamtych czasach wszystko było prawdą.
Windows 95 lub 98 używany przez osobę, która nie miała zbyt
wielkiego pojęcia o komputerach, wieszał się niesamowicie i
wszystko przypominało starego, zaniedbanego malucha, który krztusił
się przy jeździe pod górkę. A do tego był design systemu
sterylny, brzydki i kanciasty. Jak wszystko związanego z komputerami
w tamtych czasach. Linux bezproblemowo w oprawie graficznej bił na
głowę oba dzieła Microsoftu (jeżeli pod uwagę weźmiemy
odpowiednie środowisko graficzne).
Linux niestety był systemem...
trudniejszym niż windows. Brak wsparcia ze strony producentów
(chociaż przyznaję, nie jestem tego na 100% pewien) spowodowała
pewne trudności. Jednakże i z nimi społeczność sobie poradziła.
Sterowniki bezproblemowo były w systemie już od zainstalowania.
Problemem w tamtych czasach była konieczność poznania swojego
komputera na wylot. Musiałeś wiedzieć, jaki masz monitor, jego
rozdzielczość, odświeżanie, dokładną nazwę karty graficznej,
muzycznej i inne takie. Normalny człowiek, który na co dzień
pracuje w Exelu nie przebrnąłby przez instalacje takiego Red Hat
Linux 5.0 (Pamiętam, jak brat się męczył – wielka książka na
400 stron i wertujemy pierwsze rozdziały odpowiadając na różne
pytania na temat naszego komputera z tremą niczym pytanie o 32
tysiące w milionerach a po instalacji wklepywanie dziwacznych, ale
sensownych komend... Stare dobre czasy :D!). Linux wtedy dostał
plakietkę „trudny system dla nerdów – siedź na windowsie”.
Społeczność nadal rosła, ale przez różnych krzykaczy o
„poziomie trudności” systemu popularność rosła jedynie wśród
obeznanych z tematem. A to nie było dobre. Po pewnym czasie zaczęły
się pojawiać dystrybucje linuksa, które stawiały na „prostą
instalację i łatwą obsługę” - czyli „User Friendly”.
Przykładową dystrybucją był np. Mandrake Linux. Sprzęt się sam
wykrywał, komputerem się zarządzało z odpowiedniego do tego
potężnego, ale łatwego programu i czarny ekran z białymi napisami
odchodził w niepamięć. Jednak takie działanie nie spowodowało
odklejenia plakietki „trudny system dla nerdów”. Spowodowało
pofragmentowanie społeczności na „nowych, używających łatwych
dystrybucji” i „starych wymiataczy robiących wszystko w
terminalu”. Bardzo stereotypowe podejście. Obecnie powoli zanika
ten schemat, jednakże w wielu kręgach trzyma się doskonale.
Jednakże nie jest to głównym
problemem. Po 2000 roku wiele firm przeszło na komercyjny model
dystrybucji jednocześnie wydając te same – darmowe dystrybucje.
Dotychczas linux był znany z tego, że był stabilny, potężny, za
pomocą paru komend można było zdziałać cuda. Na przełomie
wieków również wiele firm małych, większych a nawet organizacji
rządowych zaczęło używać linuksa ze względu na jego
niezawodność, stabilność, prostotę w obsłudze sieci oraz
bezpieczeństwo. Można sobie dopowiedzieć, że firmom takim jak Red
Hat Linux kończyła się kasa, ale nie wnikajmy, czemu tak się
stało. Po prostu zaakceptujmy, że w 2003 roku Red Hat Linux zmienił
nazwę na Red Hat Enterprise Linux, jego licencja kosztowała,
jednocześnie wydał darmową wersję systemu o nazwie „Fedora”.
Novell z „S.U.S.E.” tak samo zrobił wydając „OpenSUSE” i
więcej pojawiło się takich projektów. Dawało to zastrzyk
pieniędzy. Aczkolwiek musiał być gdzieś haczyk, a był w
darmowych dystrybucjach. Nie były one w żaden sposób ograniczone,
ale były wyraźnie mniej stabilne niż ich komercyjni bracia. Było
to spowodowane tym, że do takich dystrybucji lądowały same
najświeższe pakiety, wszelkie nowości w działaniu – a
użytkownicy byli testerami wiecznej wersji beta systemu. Sytuację
miał odmienić wydany w 2004 roku Ubuntu. Ale nie zmienił.Pomógł jednak zdobyć
popularność, przez co społeczność ogromnie się powiększyła,
bo był celowany w ludzi, którzy znali się na temacie, ale również
dla normalnych ludzi („Linux for human beings”). No ale
„normalnych” ludzi odstraszyła niestabilność w niektórych przypadkach, problemy z
obsługą modemu od neozdrady, brak gier i sam fakt, że „to nie
windof omujborze gdzie menu start”.
I to jest główny problem obecnie
linuksa. Obecnie popularne systemy są niemal jak wersje beta.
Używając ich (przykładowo OpenSUSE) czuć tandetę, działa
wszystko wolno i tak stabilnie, że aż domek z kart wydaje się być
bardziej stabilny. Takie były moje odczucia po stosowaniu kolejnych
wersji różnych dystrybucji na moim laptopie (chociaż na komputerze stacjonarnym
starym w latach 2008-2009 było lepiej).
Apogeum osiągnięto przy wersji 11.10 Ubuntu – po instalacji
system po prostu nie uruchomił się. Hurra. Większość systemów
Linux ma żywotność do miesiąca max, potem coś złego musi się
stać, albo po prostu wyjdzie aktualizacja, która sprawi, że
przestanie Ci działać pół systemu. Tydzień temu padł mi
Windows. Zauważyłem, że któraś dystrybucja linuksowa wyczyściła
mi partycję Recovery. Nie miałem płyty od Windowsa 7, by go od
nowa zainstalować. Dlatego ponownie otworzyłem brama piekieł –
przegrałem cały backup na dysk przenośny i walnąłem Ubuntu na
cały dysk. Ponownie. Powiedziałem, że „postaram się rozwiązać
problemy z nim, choćbym musiał siedzieć parę dni nad nim.
Wierzgał, wierzgał i... umarł. Jak zwykle. Następnie
zainstalowałem polecanego mi OpenSUSE. Na pierwszy rzut oka wyglądał
„łał, ale ten system logiczny, ale poukładany, ojejciu, ojejciu”
ale... to były tylko wrażenia z instalacji. Po starcie poczułem
znajomy zapach tandety. Musiałem w internecie przez telefon wyszukać
rozwiązania „czemu do jasnej cholery nie ma u mnie internetu na
kablu ethernet i na wi-fi, skoro wszystkie linuksy bezproblemowo
sobie z tym radzą?” Po godzinie walki na czarnym ekranie z białymi
napisami... ruszył! Stwierdziłem zatem, że zainstaluję sterowniki
graficzne, bo coś karta nie współgra. I tak właśnie system
umarł. Trzy godziny po instalacji. Dziękuję.
Co się dzieje z Linuksem? Czemu tak
się dzieje? Czy nikt z wyżej tego nie widzi? Canonical (firma,
która stworzyła Ubuntu) cały czas wydaje cholernie zabugowane
systemy, które ledwo działają nawet, jeżeli jest to oznaczone
jako wersja „stabilna”. Do tego w internecie siedzi masę osób,
które instaluje sobie takie Ubudubu i traktuje siebie jako elitę,
hakerów. „Bo zainstalowałem Ubuntu, jestem wielkim hakerem i
zhakowałem kompa!” (żart polega na tym, że podczas instalacji
tego systemu klika się trzy razy „Dalej” i ewentualnie ustawia
dyski, jeżeli trzeba. Na prawdę nie trzeba do tego umiejętności
hakera). Nie mam siły się więcej trząść
nad tym. Obecnie mam znów żywego Windowsa 7. Nie mam części
sterowników od Sony Vaio, ale wszystko działa. Miałem ten post
napisać wcześniej lecz zastanowiłem się nad tym wszystkim i
stwierdziłem, że: „Hej... Przecież nie wszystkie dystrybucje
takie są!”. Stwierdziłem, że ściągnę Debiana w wersji
„netinstall”, bo mam przecież stałe łącze i na oszczędzaniu
transfera mi nie zależy. Miałem go zainstalować na wirtualnej
maszynie ale... Nie, zainstalowałem na prawdziwej. Podzieliłem dysk
Windowsem i znów go zainstalowałem obok. Po instalacji przywitał
mnie... czarny ekran i białe literki z napisem „Username: ”.
Tak. Nie miałem NIC prócz paru narzędzi i klocków w internecie.
Jako, że znam debiana – zacząłem go budować od podstaw.
Ściągnąłem na początek fundamenty (ALSA – sterownik dźwięku,
Xorg – sterownik ekranu, grafiki, Network Manager – narzędzie do
zarządzania siecią przewodową i bezprzewodową), następnie dużą
bryłę, która będzie moim domkiem (środowisko graficzne XFCE),
następnie poukładałem klocki tak, by przypominały mi stół,
okna, krzesła, drzwi (przeglądarka, komunikator, odtwarzacz muzyki
itd.). Prawdopodobnie niebawem będę robił ogród z klocków (różne
programy typu Libre Office itd.). Nikt mi nic nie narzucał. System
się trzyma kupy jak nigdy. Samodzielnie ułożyłem wszystko tak,
jak chcę aby było. I... poczułem, że jednak z Linuksem nie jest
aż tak źle. Debian jest powszechnie znany z pewnego „zacofania”
i starych wersji większości programów, ale... mi to nie
przeszkadza. Wszystko się klei, wszystko działa tak, jak trzeba.
Znów można działać cuda. Ale o tym innym razem. Kiedyś jeszcze
wrócę do tego tematu. Obecnie go kończę. Długi jest to post.
Pora na morał. Linux nigdy nie będzie Windowsem. Ani Mac OS X. Nie
czyń z niego jednego ani drugiego. Daj mu być nerdowskim Linuksem.
Jeżeli chcesz się zainteresować tematem, młody hakerze – "Prosty Linux" nie da Ci zadowalającego efektu. Weź
debiana/slackware/archa i szpanuj przed kumplami jak łamiesz ich
wi-fi pisząc w terminalu nieznane im treści a do tego przy okazji
nauczysz się wielu innych rzeczy związanych z informatyką. Chcesz
systemu, na którym pójdą simsy, gadu gadu 11, piracki photoshopeq
i inne takie... Nie szukaj innego systemu. Zostań na Windowsie.
Przemebluj pokój zamiast przemeblowywać komputera. Jeżeli jesteś
osobą, która potrzebuje komputera, by działał, a Windows nie może
Ci tego dać bo masz za stary komputer? Hm... Jeżeli masz głowę na
karku, drukarkę gotową wydrukować tutoriale – Linux pomoże Ci
ożywić niemal każdy przedpotopowy (i nie tylko, często nawet
uszkodzone komputery nagle ożywają) komputer. Nie jest to wszystko
trudne. Wystarczy nie iść na łatwiznę. Życzę miłego dnia. A
pewnej Osobie życzę miłego wypoczynku :3.
Piosenka na dziś: Aphex Twin -Fingerbib
PS. Nienawidzę Blogspotowego edytora. Dodawanie obrazków jest TAK CHOLERNIE DO DUPY, że aż nie mam siły tego komentować...
A tu parę screenów z instalacji Debiana Wheezy z NetInstall:
PS. Nienawidzę Blogspotowego edytora. Dodawanie obrazków jest TAK CHOLERNIE DO DUPY, że aż nie mam siły tego komentować...
A tu parę screenów z instalacji Debiana Wheezy z NetInstall: