czwartek, 13 czerwca 2013

Linux – Pięćdziesiąt Twarzy Pingwina

W 2010 roku kupiłem laptop. Piękny Sony Vaio (VPCEB1M1E – można w guuglu grafice wyszukać obrazka... chociaż może lepiej jak go tu wrzucę, o) z świeżym wtedy jeszcze Windowsem 7. Ja mając pewne doświadczenia już z okienkami, nie dałem im się gościć samotnie zbyt długo. Po miesiącu, lub dwóch zasiadł obok niego również świeżo wtedy wydany Ubuntu 10.04 (w planach był również wtedy nowy Debian 6 Squeeze, z którym miałem problemy i nie chciałem akurat z nimi walczyć). A bo Windows może paść, a nie mam jak odzyskać plików, a bo chcę się pobawić, a bo nowy Ubuntu fajnie wygląda. Powodów było sporo. Głównym powodem jest raczej fakt, że jestem sympatykiem linuksa, lubię pingwiny, lubię klimat linuksa, lubiłem majsterkować. No i ok – podzieliłem dysk, wszystko pięknie się zainstalowało. I tak wrota piekieł otworzyłem na nowo...


Linux jest systemem Uniksopodobnym stworzonym przez Linusa Torvaldsa na początku lat dziewięćdziesiątych. System operacyjny zdobył szybko popularność dzięki swojej otwartości, braku opłat i społeczności, która cały czas rosła. Jak każdy wie, Linux jest systemem „open source” - ma otwarty kod, do którego każdy może zajrzeć. Z czasem różne firmy rozpoczęły dystrybucję takiego linuksa – przykładowo Slackware Linux, Redhat Linux, Debian Linux, S.U.S.E Linux i wiele innych, których prawdopodobnie nie wymieniłem. Użytkownicy różnych systemów operacyjnych w latach 90 cały czas próbowali obalić monopol Microsoftu i jego wielkiego sukcesu komercyjnego – Windowsa 95 i 98. Użytkownicy naszego niezależnego systemu chcieli pokazać wyższość argumentując ją tak: „Linux jest stabilniejszy, nie zobaczysz Blue Screen of Death, jest szybki, nic nie kosztuje, jest wolny (od wolności, nie od prędkości – wtrącę do cytatu)”. W tamtych czasach wszystko było prawdą. Windows 95 lub 98 używany przez osobę, która nie miała zbyt wielkiego pojęcia o komputerach, wieszał się niesamowicie i wszystko przypominało starego, zaniedbanego malucha, który krztusił się przy jeździe pod górkę. A do tego był design systemu sterylny, brzydki i kanciasty. Jak wszystko związanego z komputerami w tamtych czasach. Linux bezproblemowo w oprawie graficznej bił na głowę oba dzieła Microsoftu (jeżeli pod uwagę weźmiemy odpowiednie środowisko graficzne).


Linux niestety był systemem... trudniejszym niż windows. Brak wsparcia ze strony producentów (chociaż przyznaję, nie jestem tego na 100% pewien) spowodowała pewne trudności. Jednakże i z nimi społeczność sobie poradziła. Sterowniki bezproblemowo były w systemie już od zainstalowania. Problemem w tamtych czasach była konieczność poznania swojego komputera na wylot. Musiałeś wiedzieć, jaki masz monitor, jego rozdzielczość, odświeżanie, dokładną nazwę karty graficznej, muzycznej i inne takie. Normalny człowiek, który na co dzień pracuje w Exelu nie przebrnąłby przez instalacje takiego Red Hat Linux 5.0 (Pamiętam, jak brat się męczył – wielka książka na 400 stron i wertujemy pierwsze rozdziały odpowiadając na różne pytania na temat naszego komputera z tremą niczym pytanie o 32 tysiące w milionerach a po instalacji wklepywanie dziwacznych, ale sensownych komend... Stare dobre czasy :D!). Linux wtedy dostał plakietkę „trudny system dla nerdów – siedź na windowsie”. Społeczność nadal rosła, ale przez różnych krzykaczy o „poziomie trudności” systemu popularność rosła jedynie wśród obeznanych z tematem. A to nie było dobre. Po pewnym czasie zaczęły się pojawiać dystrybucje linuksa, które stawiały na „prostą instalację i łatwą obsługę” - czyli „User Friendly”. Przykładową dystrybucją był np. Mandrake Linux. Sprzęt się sam wykrywał, komputerem się zarządzało z odpowiedniego do tego potężnego, ale łatwego programu i czarny ekran z białymi napisami odchodził w niepamięć. Jednak takie działanie nie spowodowało odklejenia plakietki „trudny system dla nerdów”. Spowodowało pofragmentowanie społeczności na „nowych, używających łatwych dystrybucji” i „starych wymiataczy robiących wszystko w terminalu”. Bardzo stereotypowe podejście. Obecnie powoli zanika ten schemat, jednakże w wielu kręgach trzyma się doskonale.


Jednakże nie jest to głównym problemem. Po 2000 roku wiele firm przeszło na komercyjny model dystrybucji jednocześnie wydając te same – darmowe dystrybucje. Dotychczas linux był znany z tego, że był stabilny, potężny, za pomocą paru komend można było zdziałać cuda. Na przełomie wieków również wiele firm małych, większych a nawet organizacji rządowych zaczęło używać linuksa ze względu na jego niezawodność, stabilność, prostotę w obsłudze sieci oraz bezpieczeństwo. Można sobie dopowiedzieć, że firmom takim jak Red Hat Linux kończyła się kasa, ale nie wnikajmy, czemu tak się stało. Po prostu zaakceptujmy, że w 2003 roku Red Hat Linux zmienił nazwę na Red Hat Enterprise Linux, jego licencja kosztowała, jednocześnie wydał darmową wersję systemu o nazwie „Fedora”. Novell z „S.U.S.E.” tak samo zrobił wydając „OpenSUSE” i więcej pojawiło się takich projektów. Dawało to zastrzyk pieniędzy. Aczkolwiek musiał być gdzieś haczyk, a był w darmowych dystrybucjach. Nie były one w żaden sposób ograniczone, ale były wyraźnie mniej stabilne niż ich komercyjni bracia. Było to spowodowane tym, że do takich dystrybucji lądowały same najświeższe pakiety, wszelkie nowości w działaniu – a użytkownicy byli testerami wiecznej wersji beta systemu. Sytuację miał odmienić wydany w 2004 roku Ubuntu. Ale nie zmienił.Pomógł jednak zdobyć popularność, przez co społeczność ogromnie się powiększyła, bo był celowany w ludzi, którzy znali się na temacie, ale również dla normalnych ludzi („Linux for human beings”). No ale „normalnych” ludzi odstraszyła niestabilność w niektórych przypadkach, problemy z obsługą modemu od neozdrady, brak gier i sam fakt, że „to nie windof omujborze gdzie menu start”.


I to jest główny problem obecnie linuksa. Obecnie popularne systemy są niemal jak wersje beta. Używając ich (przykładowo OpenSUSE) czuć tandetę, działa wszystko wolno i tak stabilnie, że aż domek z kart wydaje się być bardziej stabilny. Takie były moje odczucia po stosowaniu kolejnych wersji różnych dystrybucji na moim laptopie (chociaż na komputerze stacjonarnym starym w latach 2008-2009 było lepiej). Apogeum osiągnięto przy wersji 11.10 Ubuntu – po instalacji system po prostu nie uruchomił się. Hurra. Większość systemów Linux ma żywotność do miesiąca max, potem coś złego musi się stać, albo po prostu wyjdzie aktualizacja, która sprawi, że przestanie Ci działać pół systemu. Tydzień temu padł mi Windows. Zauważyłem, że któraś dystrybucja linuksowa wyczyściła mi partycję Recovery. Nie miałem płyty od Windowsa 7, by go od nowa zainstalować. Dlatego ponownie otworzyłem brama piekieł – przegrałem cały backup na dysk przenośny i walnąłem Ubuntu na cały dysk. Ponownie. Powiedziałem, że „postaram się rozwiązać problemy z nim, choćbym musiał siedzieć parę dni nad nim. Wierzgał, wierzgał i... umarł. Jak zwykle. Następnie zainstalowałem polecanego mi OpenSUSE. Na pierwszy rzut oka wyglądał „łał, ale ten system logiczny, ale poukładany, ojejciu, ojejciu” ale... to były tylko wrażenia z instalacji. Po starcie poczułem znajomy zapach tandety. Musiałem w internecie przez telefon wyszukać rozwiązania „czemu do jasnej cholery nie ma u mnie internetu na kablu ethernet i na wi-fi, skoro wszystkie linuksy bezproblemowo sobie z tym radzą?” Po godzinie walki na czarnym ekranie z białymi napisami... ruszył! Stwierdziłem zatem, że zainstaluję sterowniki graficzne, bo coś karta nie współgra. I tak właśnie system umarł. Trzy godziny po instalacji. Dziękuję.


Co się dzieje z Linuksem? Czemu tak się dzieje? Czy nikt z wyżej tego nie widzi? Canonical (firma, która stworzyła Ubuntu) cały czas wydaje cholernie zabugowane systemy, które ledwo działają nawet, jeżeli jest to oznaczone jako wersja „stabilna”. Do tego w internecie siedzi masę osób, które instaluje sobie takie Ubudubu i traktuje siebie jako elitę, hakerów. „Bo zainstalowałem Ubuntu, jestem wielkim hakerem i zhakowałem kompa!” (żart polega na tym, że podczas instalacji tego systemu klika się trzy razy „Dalej” i ewentualnie ustawia dyski, jeżeli trzeba. Na prawdę nie trzeba do tego umiejętności hakera). Nie mam siły się więcej trząść nad tym. Obecnie mam znów żywego Windowsa 7. Nie mam części sterowników od Sony Vaio, ale wszystko działa. Miałem ten post napisać wcześniej lecz zastanowiłem się nad tym wszystkim i stwierdziłem, że: „Hej... Przecież nie wszystkie dystrybucje takie są!”. Stwierdziłem, że ściągnę Debiana w wersji „netinstall”, bo mam przecież stałe łącze i na oszczędzaniu transfera mi nie zależy. Miałem go zainstalować na wirtualnej maszynie ale... Nie, zainstalowałem na prawdziwej. Podzieliłem dysk Windowsem i znów go zainstalowałem obok. Po instalacji przywitał mnie... czarny ekran i białe literki z napisem „Username: ”. Tak. Nie miałem NIC prócz paru narzędzi i klocków w internecie. Jako, że znam debiana – zacząłem go budować od podstaw. Ściągnąłem na początek fundamenty (ALSA – sterownik dźwięku, Xorg – sterownik ekranu, grafiki, Network Manager – narzędzie do zarządzania siecią przewodową i bezprzewodową), następnie dużą bryłę, która będzie moim domkiem (środowisko graficzne XFCE), następnie poukładałem klocki tak, by przypominały mi stół, okna, krzesła, drzwi (przeglądarka, komunikator, odtwarzacz muzyki itd.). Prawdopodobnie niebawem będę robił ogród z klocków (różne programy typu Libre Office itd.). Nikt mi nic nie narzucał. System się trzyma kupy jak nigdy. Samodzielnie ułożyłem wszystko tak, jak chcę aby było. I... poczułem, że jednak z Linuksem nie jest aż tak źle. Debian jest powszechnie znany z pewnego „zacofania” i starych wersji większości programów, ale... mi to nie przeszkadza. Wszystko się klei, wszystko działa tak, jak trzeba. Znów można działać cuda. Ale o tym innym razem. Kiedyś jeszcze wrócę do tego tematu. Obecnie go kończę. Długi jest to post. Pora na morał. Linux nigdy nie będzie Windowsem. Ani Mac OS X. Nie czyń z niego jednego ani drugiego. Daj mu być nerdowskim Linuksem. Jeżeli chcesz się zainteresować tematem, młody hakerze – "Prosty Linux" nie da Ci zadowalającego efektu. Weź debiana/slackware/archa i szpanuj przed kumplami jak łamiesz ich wi-fi pisząc w terminalu nieznane im treści a do tego przy okazji nauczysz się wielu innych rzeczy związanych z informatyką. Chcesz systemu, na którym pójdą simsy, gadu gadu 11, piracki photoshopeq i inne takie... Nie szukaj innego systemu. Zostań na Windowsie. Przemebluj pokój zamiast przemeblowywać komputera. Jeżeli jesteś osobą, która potrzebuje komputera, by działał, a Windows nie może Ci tego dać bo masz za stary komputer? Hm... Jeżeli masz głowę na karku, drukarkę gotową wydrukować tutoriale – Linux pomoże Ci ożywić niemal każdy przedpotopowy (i nie tylko, często nawet uszkodzone komputery nagle ożywają) komputer. Nie jest to wszystko trudne. Wystarczy nie iść na łatwiznę. Życzę miłego dnia. A pewnej Osobie życzę miłego wypoczynku :3.

Piosenka na dziś: Aphex Twin -Fingerbib

PS. Nienawidzę Blogspotowego edytora. Dodawanie obrazków jest TAK CHOLERNIE DO DUPY, że aż nie mam siły tego komentować...

 A tu parę screenów z instalacji Debiana Wheezy z NetInstall:









wtorek, 21 maja 2013

Mów oczywiste rzeczy – bądź akceptowany przez publikę

Nie lubię Justina Biebera, muzyka była kiedyś lepsza, dubstep to techno i jest do dupy, w Behemocie za bardzo drą mordy o szatanie, najlepsza jest muzyka na żywo, Guns’n’roses jest the Best, Unforgiven najlepszą balladą, Pink Floyd muli, Beatlesi mieli same genialne piosenki i umrzyj. Nie lubię zmierzchu, kiedyś filmy były lepsze, Trudne Sprawy to zło, Doktor Hałs jest zarąbisty, nie lubię Avengers bo jest infantylne. Nie lubię Diablo III, gry kiedyś były lepsze, patrz jaką akcję odstawiłem w Lolu (Kha’zix na mida), Call of Duty ssie BF lepszy, stare RPG były fajne, ale z was nerdy gracie w gry. Nie lubię smart fonów, kiedyś dzieciaki wychodziły na dwór – nie to co dziś siedzą w domu i grają, jak podrywać dziewczyny na fejsie, jakie fajne patrz - na kwejku, przykro mi, hejterzy hejtują a ja jestem inna bo ja nie hejtuję. Masa tekstu. Niezbyt odkrywczy bunt przeciwko temu, czemu zwykło się buntować. Nikt nie tego, tamtego i tego. I tamtego. I ówdzie wsadzonego tego, tu, o.
 
Taak. Tytuł mówi sam za siebie. Dziś chciałbym poruszyć temat „oczywistych rzeczy” i „oczywistych prawidłowości” w życiu, w społeczeństwie i w Internecie. Gdyż wielu ludzi popada w oczywistą oczywistość wyrażając swoje poglądy. Nie, serio – te oczywistości bywają czasem tak oczywiste, że aż mam ochotę się złapać za uszy by nie słyszeć tego nieoryginalnego, oczywistego, nudnej krytyki. Jakby się bali wyrazić swego szczerego zdania, albo byli przekonani, że świat jest zbyt okropny by zaakceptowali ich odważnie wypowiedziany odmienny pogląd na dane zjawisko. Nie lubię tego. To wszystko powoduje, że Internet i konwersacje bywają okropnie nudne, wtórne. Kiwanie głową i wyrażanie jasno „nie cierpię Biebera” lub „uwielbiam Iron Maiden” powoduje wkurzenie wielu osób. Zwykle te zażenowane daną sytuacją osoby dostosowują się do toku rozmowy lub po prostu ją kończą. Często jest to jedyne wyjście z sytuacji, która wniesie jedynie zgrzytanie zębów. 
 
Nie bójcie się wyrażać własnego zdania. Własnego, najszczerzej skrytego. Nikt nie będzie was ganiał z widłami krzycząc: „Diaboł! Diaboł! Wracuj szatanie do piekua!”. Trzeba wiedzieć jak, gdzie i kiedy wyrazić swoje poglądy. Wśród fanów Lola nie powiesz, że wolisz Dotę lub tych dwóch gier nie lubisz pozostając twardo przy Starcrafcie 2 (oj, zauważyłem, że opisuję siebie samego – ale przyznam, że nie rozumiem porównań Lola do SC2 – są to dwa różne gatunki gry, których nie powinno w ogóle się porównywać). Wśród kibiców legii nie powiesz, że tak naprawdę jesteś homoseksualistą. No chyba, że ci kibice będą wyjątkowo wyrozumiali, a to może również się zdarzyć. Ale zezwalam mówić wśród fanów m&a, że anime to „chińskie bajki”. Obrona japońskiej animacji przed tym stwierdzeniem jest kolejną zgrzytającą oczywistością a sama batalia młodych fanów z atakującymi ich trollami jest niesamowicie zabawna. Tylko popcorn i scrollować setki agresywnych komentarzy. 
  
Powinniście wiedzieć teraz, do czego piję. Bynajmniej nie do lustra. Nie bądźcie przewidywalni. Nie ukrywajcie się ze swoim zdaniem. Bez waszych mniej oczywistych kwestii życie jest cholernie nudne. Ty metalu, przyznaj się, że lubisz też elektronikę lub rap. Ty fanie intelektualnych filmów, przyznaj się, że lubisz sobie czasem włączyć Shreka i odłożyć mózg na półkę. Nie bójcie się wyrazić swojej opinii. Stawcie czoła wszechogarniającej, nietolerancyjnej, zabobonowej wsi. To ma na celu ten post. Jeżeli odebrałeś go jako wyraz tego, że bronię Biebera, jestem homoseksualistą… Przeczytaj jeszcze raz. Piosenka na dziś: Riverside – Second Life Syndrome. Ostatnio mam fazę na ten zespół. Słucham go od dawna, miłe wspomnienia wracają. Nie miłe też, ale czas leczy rany i czuję do czasu młodości nostalgię. Ale to temat na inny post. Życzę miłej nocy. Tudzież dnia.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Czemu się tak martwisz?


Oto kolejny wpis do mojego wskrzeszonego bloga. Obecnie zmieniam odrobinę styl życia – zaczynam o siebie dbać, zaczynam sprzątać wokół siebie, wracam do moich różnych pasji. Pomału, po trochu… Rysuję coraz częściej, znów zacząłem słuchać muzyki, a co za tym idzie – zacząłem sobie przypominać grę na gitarze basowej. Obecnie tylko leży i kwiczy fotografia. Nie mam pomysłu na to wszystko. Z powodu obecnej pogody, średnio mam ochotę wychodzić i cokolwiek robić. Ale może przesadzam… Może jednak powinienem spróbować? Nie wiem… Pomijając już wszystkie moje rozterki, dziś chciałem powiedzieć coś na temat „martwienia się” i „narzekania”. Czyli coś, w czym każdy człowiek jest od urodzenia dobry.

Nie ma człowieka, który by się nie martwił, nie smucił, nie obawiał, nie bał czegoś – te zjawiska wywołują u człowieka kolejne – narzekanie. Umartwianie się i narzekanie to nierozłączne zjawiska wśród ludzi. Jedno wychodzi z drugiego a drugie z pierwszego (jeżeli oczywiście uznamy, że martwienie się, smucenie się, obawianie się oznaczają to samo – tak ja będę w tym wpisie do tego podchodził). Jest to normalne. Wydaje mi się, że nie tylko dla ludzi. Każdy uczeń, któremu zależy martwi się wynikiem testu; każdy student martwi się sesją; każda mama martwi się o dziecko, które jedzie na kolonie… Przyziemnie. Obawy uzasadnione. Wywołuje to stres, a jak powszechnie wiadomo, każdy człowiek inaczej odbiera to zjawisko i różnie sobie radzi. Ktoś może być odporny, ktoś może popadać w depresję przez rozlane mleko. Są ludzie i ludzie. To oczywiste. Jednakże nie zawsze jest jasne, co ludzie i ludzie robią.

W czym sęk? Przypomnijcie sobie, co jesteście możecie zrobić w takim stanie. Jedna osoba powie, że trzyma wszystko pod kontrolą, druga niestety tego powiedzieć nie może, bo mózg zaczyna wywalać błędy krytyczne co wywołuje brak racjonalnego myślenia. Zaczyna nakładać zmartwień lub zupełnie odwrotnie – przestaje się interesować. Obie opcje mogą zadziałać destruktywnie – na człowieka lub na to, co robi. I właśnie tu zadaję sobie pytanie: po co? Mój umysł nie potrafi tego zrozumieć. Stres jest potrzebny, motywuje on do działania, zakończenia nielubianej, ale koniecznej czynności. Powiadają, że „umiar nikomu jeszcze nie zaszkodził”. Dlaczego jednak się aż tak bardzo martwisz? Zamiast obaw, zrób tak, aby ich nie było. Ciężki egzamin? Rozmowa o pracę? Nie myśl o tym, co się stanie, gdy Ci się nie uda – pomyśl o tym, jak zrobić, by wszystko poszło bezproblemowo. A co najważniejsze – umartwianie się czymś, na co nie ma się wpływu, jest daremne. Szkoda życia na to. Sztuczne wywoływanie problemów i obaw nie służy nikomu. Nie czyń tego. Pomyśl o czymś przyjemnym. Taką myśl zamień w miły nastrój. Przestań się przejmować niepotrzebnymi problemami. Niemiła atmosfera w domu? Odetnij się od niej i wróć do czegoś, co nie niesie w sobie żalu i bólu. Przemyśl to, czy naprawdę warto marnować swój czas na to wszystko. Możesz w życiu wszystko osiągnąć, jest to tylko kwestia Twojego nastawienia. 

Dzisiejszy post nie był czymś wybitnym. Chciałem stworzyć go jako bardziej zjadliwego i niemiłego. Ale za to wyszedł ciepły i pozytywny. Może to kwestia tego iż tak naprawdę jestem optymistą. Każdy smutny człowiek wierzy, że kiedyś będzie lepiej. Czasami trzeba docenić to, co się w tym życiu osiągnęło. Czasem trzeba docenić samo życie. Cóż. Optymistycznie kończę i optymistycznie polecę piosenkę na dziś: „Radiohead – Optimistic”. Nie jestem wielkim fanem tego zespołu, ale lubię ten utwór. Ma w sobie trochę melancholii, jednakże potrafi pocieszyć. Cóż… Do zobaczenia następnym razem!

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Tak bardzo fatalnie. Tak bardzo nie podoba mi się. Tak bardzo nie cierpię. Tak bardzo nie powiem czemu.

Tak bardzo fatalnie. Dłuugo mnie tu nie było. Po co mam pisać na smutnym blogu coś, gdy nie jestem smutnym człowiekiem? Gdy nie nurtuje mnie, jak dziś pobije rekord idiotyzmu ten świat i to społeczeństwo, nie mam potrzeby tutaj pisać. Nie chcę by znów wychodziły takie kwiatki jak ten ostatni post, co przed chwilą go usunąłem. Nie jest to wesoły blog. Nie zamierzam go uszczęśliwiać. Mimo, że ostatnia aktualizacja wszystkich notek go bardzo uszczęśliwiła widzę. Może będzie ciekawszy, może bardziej okazały. Taki bardziej świeży. No ale koniec tego, zbyt wesołe są te obrazki – pora wstawiać coś innego. Jakieś niezbyt wesołe rysunki. Tak, to jest to. No i cóż… Brak u mnie zajęć, brak szkoły – człowiek z nudów dostaje świra. Siedzi niczym ciemna masa przy komputerze i scrolluję youtube, próbuję trenować by się odchudzić i coraz częściej próbuję sobie wynaleźć jakieś zajęcia twórcze i coraz bardziej mi to nie idzie. Może tu wyjdzie? Nic nie obiecuję – nigdy w ramach tego bloga nie udało mi się dotrzymać obietnicy. Czuję się z tym źle, bardzo lubię tę stronę a jest przeze mnie strasznie zaniedbana i często zapominana. Jest jedna osoba, dzięki której to monotonne smutne życie w pierwszym świecie staje się kolorowe. Marnuję 700 smsów miesięcznie i zwykle udaje mi się przekroczyć ten limit. Tak to już jest, jak dzieli ludzi 300km. W każdym razie przekręcę tytuł postu i powiem – Tak bardzo dziękuję!




No ale koniec, dziś nie o tym. W gruncie rzeczy, sam nie jestem pewien, cóż chciałbym tu napisać. Planowałem o hejcie. Nieuzasadnionym hejcie. Może być? Mi pasuje, ale obawiam się, że wam niezbyt. Cóż… przeżyjecie. Chociaż was – czytelników – jest bardzo mało, ale wierzę, że istniejecie. Pomiędzy youtubem a tumblrem gdzieś wala się w otwartych kartach mój blog. To byłoby miłe. Jednakże hejterzy i tak będą boczyć się, śmiać się z każdego słowa… Kim właściwie oni są? „Hater” wywodzi się od słowa „hate” - nienawidzić. To oczywiste. Istnieje wiele teorii na ich temat. A to, że hejterzy to takie niewyżyte dzieciaki, które chcą kogoś udupić. A to, że wszystko co widzą to hej tują. Dalej sobie dopowiecie sami. Cały ten temat jest rzeką. Każdy ma inną opinię – jeżeli ktoś się z moją nie zgadza… Nikt nie zabrania mu pohejtować odrobinę. Hejcić można muzykę, hejcić można społeczność, hejcić można popularną osobę, hejcić można tego bloga, hejcić można debilne pomysły. Trzeba jednak pamiętać, że aby hejcić – trzeba to robić bez namysłu, jak najbardziej brutalnie. Tak. Jeżeli ktoś „nienawidzi” i stosuje konkretne argumenty – jest to „krytyka”. Gdy ktoś ostro pluje żółcią, stosuje wymyślne, ale prawdziwe uzasadnienie – jest to mocna lub ostra „krytyka”. Jeżeli ktoś krytykuje i słusznie krytykuje – nie nazywajcie go hejterem. Jeżeli osoba wyraża swoje niezadowolenie i powody tego stanu rzeczy nie są wyssane z palca, nie powinniście go banować i na siłę zamykać ryja. Nie możecie stać się zaślepionymi fanami danego produktu, aktora tudzież nawet uniwersum sci-fi. Każda osoba krytykując coś sprawia, że ta rzecz staje się lepsza. Gdy jakiś imć z bździoch kogoś krytykuje to sprawia, że pokopany i poturbowany słownie dany target wyciągnie wnioski i dwa razy w to się nie wpakuje. Chyba, że jest głupi.



Cóż zrobić? Teraz każdy zacznie siebie nawzajem krytykować a pod tym postem pojawią się krytyczne komentarze (tak, chciałoby się… pewnie i tak tu będzie pusto). Nie chciałem tego. Ja nic nie chciałem. Nikomu nie chcę zwracać uwagi. Jedynie wyrażam swoją teorię na ten temat. Hejterzy nigdzie nie są mile widziani, ale każdy człowiek musi się wyżyć czasem. Na kimś i na czymś. Człowiek staje się hejterem, gdy robi to w Internecie. Ludzie, idźcie lepiej zmolestować poduchę, pobiegajcie 20 razy po schodach. W Internetach jest modnie się wyżywać ale równie modnie jest się przed tym bronić krytykując. Takie starcie krytyków vs hejterów. Krytyk przedstawia argumenty przeciw hejterowi a hejter go oblewa ciepłym moczem pierdząc mu w twarz. Nie wiem jak to robi, ale tak robi. Upokarza go bez powodu. No i hejter jest synonimem trolla, który to wraz z popularyzacją memu „troll face” otworzył umysł młodym ludziom dając im wenę do wkurzania wszystkich dookoła. Usprawiedliwiają się wtedy zdaniem, że trollują. A to przecież takie modne, takie fajne, wszystkie kwejki, mistrzowie, demoty o tym piszą. „Chcę zaistnieć!” – Tako powiada ich dusza. 



A ja? Siedzę i patrzę. Anonimowo przemykam przez zakamarki Internetu. Zostawiam po sobie ślady ip i nic więcej. Boję się obecnej społeczności internetowej. Boję się postować cokolwiek na facebooku. Nie jestem fajnym człowiekiem. Jestem nudny, nie imprezuję, nie zapodam fajka, nie opowiem wrażeń z tripa. Niby istnieje moda na niepalenie. Niby istnieje moda na abstynencję. Tak. O tym chyba tylko w telewizji słychać. A co z narkotykami? Każdy szanujący się kwejkowicz opowiada wszystkim o Zjaranym Zbyszku, makaronizuje swoją wypowiedź stwierdzeniem „i’m so high”… A palił kiedyś zielone? No właśnie. Modni ludzie są modni. Zimno w tym pokoju. Idę zamknąć okno i założę cieplejsze skarpetki. Piosenki na dziś nie będzie… Nie wiem cóż polecić. Ale za to proponuję wam dziś posłuchać czegoś, co słuchaliście trzy lata temu. Ha! Czym to może być? To już zadanie dla was.

wtorek, 9 sierpnia 2011

Puste Wakacje

Czasem w życiu każdego młodego człowieka bywa okres, gdy w wakacje po prostu się wegetuje. Siedzi się w domu, wertuje facebooka, kwejka, ogląda po raz setny te same filmy na yt, patrzy się na kolegów, którzy dziwnym trafem mają zajęcie. Wieje nudą, tak! Nuda zabija każdą aktywność i chęć do działania. Zabija również każde szczęście. Garbisz się przy tym monitorku, poszukując szczęścia w internecie.

Niby taka kopalnia a i tak nic nie potrafisz znaleźć. Nie martw się, ja też. W obecnych czasach nie ma ciekawych stron internetowych. O grach internetowych nie wspominam nawet. Dlaczego takie osoby jak ja się tak diabelnie nudzą? Czego to jest wina? Czyżby komputera? Czyżby internetu? Siedzę na tym facebooku oglądając po raz setny to samo tylko u innej osoby. Może warto się ruszyć z domu? Zaraz... Gdzie? Gdzie mam się ruszyć skoro niemal każdy mój rówieśnik robi dokładnie to samo?! To jest paranoja! Muszę z tym skończyć, przekonać najbliższych, że warto odstawić ten komputer na trochę. Porobić coś, co się porzuciło kiedyś.

Ja porzuciłem z powodów szkolnych i osób chętnych do współpracy fotografię. Inni porzucili rysunek, programowanie i muzykę nawet. Krzyczę, ubolewam, łapię się za głowę - nie mogę znieść tej niemocy! Potrzebuję życia, tego prawdziwego życia. Miałem nadzieję, że te wakacje coś zmienią... bez zmian. Nie jestem w stanie wyjść z domu. Czego to jest wina? Pewnie wiele osób w moim wieku się nad tym zastanawia. Jeżeli masz takie dylematy, to może pora jak najszybciej z tym skończyć? Wyłącz komputer i wyjdź na dwór. Nie marnuj ostatnich dni wakacji.

Piosenka na dziś: "Korn - I Will Protect You" (Mógłbym godzinami opowiadać jak ja uwielbiam ten bezimienny album... na tle pozostałych płyt jest niesamowicie innowacyjny i paskudnie niedoceniony... postmetalowa stylistyka jest zwykle źle odbierana przez fanów nawalanki)

niedziela, 31 lipca 2011

Sztuka odzwierciedla Twą duszę? - O artystach

Sztuka jest pojęciem względnym. Bardzo względnym. Bywają bardzo różne gusta. Każdy ludź o jako-tako inteligencji potrafi dostrzec piękno w czymś - fotografii, malarstwie lub muzyce (w tym wypadku muzyka jest czasem za bardzo adorowana). Mówią również, że poprzez sztukę można siebie wyrazić. Jeżeli jesteś bardzo nieśmiały, możesz się wyżyć w sztuce... Czy aby na pewno? Niewątpliwie tak. Ale czy to będzie strawne? Dla innego artysty jak i dla plastelinowo-plastikowej masy?

Bardzo łatwo jest się wybić prostym i mało oryginalnym stylem. To fakt. Każdy, kto chce zostać twórcą, musi poznać podstawy malarstwa/fotografii/śpewu/rysunku/kopania dołów/gry na instrumencie. Dla ogromnej ilości ludu to wystarczy (L..b, masz pozdrowienia). Możesz być nazywany "artystą" chociaż tak na prawdę nic artystycznego nie reprezentujesz (tu dotyczy większość młodych zespołów heavy/thrash/nu metalowych, rapu oraz fotografów - szczególnie fotografów). To jest bardzo bolesne, gdy Ty próbujesz tworzyć coś niebanalnego, oryginalnego, a w tydzień przychodzi taka "artystka" co zrobiła faceta w stringach na trawie, wsadziła w średni format, w photoshopie przerobiła kolory i zdobyła ogromną popularność.

Bywa też tak, że ludzie jednak wiedzą, co jest dobre. Mam na myśli przypadkowe lub całkowicie umyślne stworzenie nowego nurtu pracami bardzo oryginalnymi. Ale można się niestety domyślić, iż takie rzeczy zdarzają się paskudnie rzadko. Nie zawsze coś nowego musi być wspaniałe, o nie. Dubstep nie przemawia do mnie, a jest całkowicie nowy... Ba! Nawet nie wiem, co to jest. Fotografia młodzieżowa wraz z pojawieniem się na rynku tańszych lustrzanek cyfrowych weszła na wyższe stadium swego rozwoju - jest już głębia ostrości! jest już dobra jakoś! Muahaha! Wróćmy do tematu... Bardzo bolesnym i niesamowicie powszechnym zjawiskiem jest powielanie, powielanie, kopiowanie, kopiowanie i zdobywanie popularności na kopiowaniu. Jeżeli planujesz robić kolejne zdjęcia kwiatuszków, muszek, motylków - ludzie mogą sobie kupić książkę o owadach, tamte zdjęcia już im wystarczą. ALE NIEE...

Piosenka na dziś: "Porcupine Tree -
Nun's Cleavage (Left)" (Wybaczcie mi za kolejne porki, po prostu ten utwór wyjątkowo pasował do tematu)

sobota, 30 lipca 2011

Nowe gry vs. gracz starej epoki


Od wielu lat nie gram już w nowe gry. Przez długi okres czasu, była to wina mojego sprzętu, który do najnowszych nie należał. Ba! Był składakiem i nawet przez pewien czas miałem na nim windows 98 i trzymałem wszystko w pudełku (Dwa lata temu jakoś). To były czasy... Grałem wtedy zwykle w stare rpgi, strategie i platformówki pod dosa. Używałem ff 2.0 i starego gg 6.0. Dużo do szczęścia nie było mi potrzebne, póki nie założyłem profilu na Digarcie i sytuacja wręcz wymagała zainstalowania systemu nowszego. Ja byłem lekko inny i palnąłem windows 2000. Nadal grałem w starsze tytuły, używałem starego PS do kadrowania i... wynik można zobaczyć na moich starych digartowych pracach.

Rok temu dostałem nowego laptopa. Zainstalowałem pierwszy lepszy tytuł, reklamowany jako "bardzo dobry". Padło na Assassin's Creed. Jakość grafiki, jakość dźwięku była dla mnie... jak lot na księżyc i z powrotem. Ale... Czegoś mi brakowało. Nie dałem rady przejść gry, była trudna - fakt. Ale... gdzie klimat? Wymieszane epoki, dziwaczna stylistyka grafiki. Mimo, że oprawa bardzo ładna, kadry były brzydkie, nudne. Nie lubię gier, gdzie jest ciągle to samo. Potem był Dragon Age - reklamowany jako duchowy następca Baldur's Gate. Wiecie co? NIE. Po prostu "NIE.". Zbyt liczne uproszczenia i wielki marketing jako "erpeg fszech czasuw" zabiły tę grę. Gdy chcecie coś prostego, polecam Diablo 1 i Diablo 2 - wspaniałe i ponadczasowe gry, które chyba nigdy mi się nie znudzą.



Często pojawiają się lamenty starych graczy, że gry stają się zbyt proste, że jest "konsolizacja" gier. I ja... Niestety muszę przyznać rację. Coraz więcej obecnych gier nadaje się do pogrania na kanapie. Pograsz 5 godzin, ukończysz grę, napiszesz na fejsbuku, jaka była fajna - odłożysz pada/laptopa i idziesz się napchać pizzy. Kiedyś gry były w pewnym sensie wyzwaniem. Pamiętacie pierwszego Unreala? Mimo, że to FPS, to ta gra była tak wspaniała, tak trudna (i trudność wcale nie wynikała z inteligencji wrogów, o nie...), tak ogromna... Dziś Twórcy tej gry serwują nam jakieś Gears of War, gdzie plansze są malutkie, gra prowadzi nas za rączkę i możemy spędzić godzinę w jednej lokacji - wrogowie mają lepsze AI niż człowiek, bla bla bla... Nie ważne. Pomyślmy np. o Tomb Raiderze 3, szczególnie na PSX - Ja dwa pierwsze etapy przechodziłem 3 godziny. Tak. Tomb Raider Legend przeszedłem w 4 (hm... powiedzmy, że przeszedłem - gra mi się wywalała na ostatnim bossie).

Zatem... Quo Vadis gry komputerowe? Na prawdę muszą one podążać tą drogą? Nie muszą, ale gry od niezależnych twórców też mogą podobnie skończyć. Tak mi się wydaje...

Polecam konto UncleMroowy - Mało znany i niedoceniony człowiek. Odwala kawał porządnej roboty. Szczególnie polecam wszystkie jego maratony.
Piosenka na dziś: Porcupine Tree - Every Home Is Wired